Na szczęście, parę dni później, tuż po zakończeniu się większości lekcji, Josephine zobaczyła zbliżającą się do niej jasnowłosą postać o sympatycznym uśmiechu.
- Witaj- przywitała się, nie do końca pewna, czy wymawia to odpowiednim tonem.
- Cześć, Jo- Morgan uśmiechnął się jeszcze szerzej. Było to tak zaraźliwe, że jej kąciki ust także zaczęły drżeć w niepewnym uśmiechu.- Mogę ci mówić Jo, prawda?- upewnił się. Josephine nie znała wcześniej tego zdrobnienia, ale podobało jej się. W milczeniu skinęła głową.
- A więc, Jo, przykro mi, że tydzień temu tak brutalnie nam przerwano...- Josephine uśmiechnęła się pewniej na wspomnienie wściekłego woźnego Filcha, który tuż po jej wyznaniu zauważył, że Morgan nie znajduje się w sali lekcyjnej, tylko na korytarzu i przepędził go, podczas gdy jego kotka syczała zapamiętale.- I wiem, że pewnie nie chcesz do tego wracać, jednak- jego uśmiech niemal wygasł.- chciałbym wiedzieć więcej o tobie... I o tej klątwie.
Jo zastanowiła się nad tym. Czy chce rozdrapać stare rany? Czy chce wracać do tego, co miała, zanim jej to odebrano?
- Dobrze- usłyszała własny głos.- Ale ty także opowiesz mi o sobie.
Morgan zgodził się.
-Urodziłam się dwudziestego listopada 1722 roku w Londynie. Mój ojciec nazywał się Wilhelm Albert Temple, matka to- zawiesiła głos, upewniając się, że Morgan słucha.- Karolina von Brandenburg-Ansbach.
Krukon wytrzeszczył na nią oczy.
- Nie mów, że twoją matką była królowa Wielkiej Brytanii!
- Wiedziałam, że nie uwierzysz- Jo wzruszyła ramionami.- Ale, czy tego chcesz, czy nie, jednak zdradziła króla, swojego męża. Mimo wszystko nigdy jej nie spotkałam- gdy król domyślił się, że nie jestem jego dzieckiem i...- zawahała się.- mój ojciec był czarodziejem. On... wymazał pamięć przyszłemu królowi, a także Karolinie. Mimo, że ją kochał- spojrzała Morganowi wyzywająco w oczy, czekając, aż ten zaprzeczy wiarygodności opowieści. Nic takiego się jednak nie stało.- Nie chciał, żeby kiedykolwiek miała poczucie winy z powody zdrady, jakiej się dopuściła. Potem ojciec zadbał, żeby nikt nie dowiedział się o moim pochodzeniu. Żeby nie kusić losu, wyjechaliśmy do miasta Liverpool. Tam właśnie spędziłam pierwsze jedenaście lat mojego życia. Potem tata wysłał mnie do Hogwartu.- na wspomnienie pierwszych chwil w tym zamku jej twarz rozświetlił uśmiech.- Uwielbiałam to. Tę magię wiszącą w powietrzu, atmosferę, to poczucie, że zna się największą istniejącą na tym świecie tajemnicę... Że jest się kimś wyjątkowym- jej oczy zalśniły.- I potem... potem poznałam Benjamina. Jego rodzice stali wysoko w hierarchii, chyba nawet znali kogoś z rodziny królewskiej. Po raz pierwszy rozmawialiśmy w czwartej klasie- Josephine przełknęła ślinę, przypominając sobie, co było dalej. Nie chciała de tego wracać, ale to był klucz do wszystkiego. Zorientowała się, że namiętnie spogląda na swoje stopy i znów podniosła wzrok.- Był jedną z niewielu osób, które wtedy lubiłam...-Ale?
-Ale co?- spytała Jo.
-Skoro zaznaczasz, że go lubiłaś, to raczej potem coś się stało.- tym razem to on spojrzał w oczy Jo. Dziewczyna wytrzymała spojrzenie i przytaknęła.
-On... okazał się kimś innym, niż myślałam, że jest. Niż wszyscy myśleli. Nie sądzę, żeby w XXI wieku miało to jeszcze miejsce, ale w moich czasach na świecie istniało mnóstwo sekt magicznych.- Morgan otworzył usta, ale po chwili je zamknął.- W siódmej klasie w pewien sposób dowiedziałam się, że Benjamin należy do jednej z nich. Z tego co wiem, osoby nakryte na kontaktowaniu się z takimi grupami były surowo karane. Benjamin, dowiedziawszy się, że ja wiem, pomyślał, że go wydam... Ale nie chciał mnie zabijać. On nie był człowiekiem złym w tym sensie. Mimo wszystko w jego mniemaniu musiał coś ze mną zrobić. Więc zrobił. Uwięził mnie w tym obrazie. Ale to nie wszystko... przecież mogłabym powiedzieć coś nawet w tej postaci. Dlatego też rzucił na mnie zaklęcie Vitrum Muros*, przez które wszyscy widzieli mnie, ale nie potrafili zwrócić na mnie uwagi. Tak, jakby też przed zobaczeniem mnie coś odwracało ich uwagę. No i oczywiście zabrał mi różdżkę i ukrył gdzieś w Hogwarcie.- gdy skończyła, zauważyła, że Morgan patrzy się na nią dziwnym wzrokiem.- Coś się stało? zapytała.
- Jak się nazywała?
- Co?- nie zrozumiała.
- Ta sekta- rzucił, nagle zdenerwowany.
- To było coś w stylu...Aliquam Summo**. Chyba. Nigdy nie byłam dobra z łaciny...
- Muszę iść- przerwał jej Chaffey. I wyszedł szybkim krokiem.
Nie po raz pierwszy Josephine żałowała, że, ograniczona ramami obrazu, nie może za kimś pobiec.
Może tylko czekać.
~~~~~~
*"Vitrum Muros" (z łac.)- "Szklane Ściany"
**"aliquam summo" (z łac.)- "Stowarzyszenie Najwyższych"
Witajcie! Długo się nie widzieliśmy, jednak brak czasu i nauka skutecznie blokowały dopływ weny. A potem (hurra!) wakacje i (nie hurra!) dwutygodniowa kuracja mojej zbolałej weny, która bardzo ucierpiała podczas roku szkolnego. Rozdział bez sprawdzania, niedługo postaram się popoprawiać. Mam nadzieję, że nie zrobiłam żadnej wyrwy w fabule, bo, szczerze mówiąc, wymyśliłam ją sobie całkiem rozwiniętą i muszę teraz uważać, w którą stronę idę ;) samo łączenie daty urodzin Jo z życiem królowej było nie lada wyzwaniem.
Spektra i jej kapryśna wena (nazwałam ją Borys)
Witajcie! Długo się nie widzieliśmy, jednak brak czasu i nauka skutecznie blokowały dopływ weny. A potem (hurra!) wakacje i (nie hurra!) dwutygodniowa kuracja mojej zbolałej weny, która bardzo ucierpiała podczas roku szkolnego. Rozdział bez sprawdzania, niedługo postaram się popoprawiać. Mam nadzieję, że nie zrobiłam żadnej wyrwy w fabule, bo, szczerze mówiąc, wymyśliłam ją sobie całkiem rozwiniętą i muszę teraz uważać, w którą stronę idę ;) samo łączenie daty urodzin Jo z życiem królowej było nie lada wyzwaniem.
Pamiętajcie!
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Pozdrawiamy,Spektra i jej kapryśna wena (nazwałam ją Borys)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz