POSTY

Kolejny rozdział dodam w okresie 18-25 lipca. Albo wcześniej. Zależy od Borysa.

piątek, 11 lipca 2014

Rozdział II

Josephine, odzyskawszy część wewnętrznego spokoju , codziennie wypatrywała Morgana w tłumach uczniów. Niestety, przez cały tydzień od spotkania ani razu nie zauważyła jego jasnych włosów. Mimo to, starała się zachować nadzieję. Aby nie czuć się samotną, Josephine każdego dnia przywoływała sceny z ich rozmowy. Rozpamiętywała każde jego słowo, delektowała się  nieco dziwacznym akcentem, który zawsze nieco zniekształcał wypowiadane przez niego wyrazy. Rozmyślała nad tym ,o czym mogliby porozmawiać, gdy znowu się pojawi... O ile się pojawi. Dziewczyna żywiła gorącą nadzieję, że do tego dojdzie.
Na szczęście, parę dni później, tuż po zakończeniu się większości lekcji, Josephine zobaczyła zbliżającą się do niej jasnowłosą postać o sympatycznym uśmiechu.
- Witaj- przywitała się, nie do końca pewna, czy wymawia to odpowiednim tonem. 
- Cześć, Jo- Morgan uśmiechnął się jeszcze szerzej. Było to tak zaraźliwe, że jej kąciki ust także zaczęły drżeć w niepewnym uśmiechu.- Mogę ci mówić Jo, prawda?- upewnił się. Josephine nie znała wcześniej tego zdrobnienia, ale podobało jej się. W milczeniu skinęła głową.
- A więc, Jo, przykro mi, że tydzień temu tak brutalnie nam przerwano...- Josephine uśmiechnęła się pewniej na wspomnienie wściekłego woźnego Filcha, który tuż po jej wyznaniu zauważył, że Morgan nie znajduje się w sali lekcyjnej, tylko na korytarzu i przepędził go, podczas gdy jego kotka syczała zapamiętale.- I wiem, że pewnie nie chcesz do tego wracać, jednak- jego uśmiech niemal wygasł.- chciałbym wiedzieć więcej o tobie... I o tej klątwie.
Jo zastanowiła się nad tym. Czy chce rozdrapać stare rany? Czy chce wracać do tego, co miała, zanim jej to odebrano? 
- Dobrze- usłyszała własny głos.- Ale ty także opowiesz mi o sobie.
Morgan zgodził się.
-Urodziłam się dwudziestego listopada 1722 roku w Londynie. Mój ojciec nazywał się Wilhelm Albert Temple, matka to- zawiesiła głos, upewniając się, że Morgan słucha.- Karolina von Brandenburg-Ansbach.
Krukon wytrzeszczył na nią oczy.
- Nie mów, że twoją matką była królowa Wielkiej Brytanii!
- Wiedziałam, że nie uwierzysz- Jo wzruszyła ramionami.- Ale, czy tego chcesz, czy nie, jednak zdradziła króla, swojego męża. Mimo wszystko nigdy jej nie spotkałam- gdy król domyślił się, że nie jestem jego dzieckiem i...- zawahała się.- mój ojciec był czarodziejem. On... wymazał pamięć przyszłemu królowi, a także Karolinie. Mimo, że ją kochał- spojrzała Morganowi wyzywająco w oczy, czekając, aż ten zaprzeczy wiarygodności opowieści. Nic takiego się jednak nie stało.- Nie chciał, żeby kiedykolwiek miała poczucie winy z powody zdrady, jakiej się dopuściła. Potem ojciec zadbał, żeby nikt nie dowiedział się o moim pochodzeniu. Żeby nie kusić losu, wyjechaliśmy do miasta Liverpool. Tam właśnie spędziłam pierwsze jedenaście lat mojego życia. Potem tata wysłał mnie do Hogwartu.- na wspomnienie pierwszych chwil w tym zamku jej twarz rozświetlił uśmiech.- Uwielbiałam to. Tę magię wiszącą w powietrzu, atmosferę, to poczucie, że zna się największą istniejącą na tym świecie tajemnicę... Że jest się kimś wyjątkowym- jej oczy zalśniły.- I potem... potem poznałam Benjamina. Jego rodzice stali wysoko w hierarchii, chyba nawet znali kogoś z rodziny królewskiej. Po raz pierwszy rozmawialiśmy w czwartej klasie- Josephine przełknęła ślinę, przypominając sobie, co było dalej. Nie chciała de tego wracać, ale to był klucz do wszystkiego. Zorientowała się, że namiętnie spogląda na swoje stopy i znów podniosła wzrok.- Był jedną z niewielu osób, które wtedy lubiłam...
-Ale?
-Ale co?- spytała Jo.
-Skoro zaznaczasz, że go lubiłaś, to raczej potem coś się stało.- tym razem to on spojrzał w oczy Jo. Dziewczyna wytrzymała spojrzenie i przytaknęła.
-On... okazał się kimś innym, niż myślałam, że jest. Niż wszyscy myśleli. Nie sądzę, żeby w XXI wieku miało to jeszcze miejsce, ale w moich czasach na świecie istniało mnóstwo sekt magicznych.- Morgan otworzył usta, ale po chwili je zamknął.- W siódmej klasie w pewien sposób dowiedziałam się, że Benjamin należy do jednej z nich. Z tego co wiem, osoby nakryte na kontaktowaniu się z takimi grupami były surowo karane. Benjamin, dowiedziawszy się, że ja wiem, pomyślał, że go wydam... Ale nie chciał mnie zabijać. On nie był człowiekiem złym w tym sensie. Mimo wszystko w jego mniemaniu musiał coś ze mną zrobić. Więc zrobił. Uwięził mnie w tym obrazie. Ale to nie wszystko... przecież mogłabym powiedzieć coś nawet w tej postaci. Dlatego też rzucił na mnie zaklęcie Vitrum Muros*, przez które wszyscy widzieli mnie, ale nie potrafili zwrócić na mnie uwagi. Tak, jakby też przed zobaczeniem mnie coś odwracało ich uwagę. No i oczywiście zabrał mi różdżkę i ukrył gdzieś w Hogwarcie.- gdy skończyła, zauważyła, że Morgan patrzy się na nią dziwnym wzrokiem.- Coś się stało? zapytała.
- Jak się nazywała?
- Co?- nie zrozumiała.
- Ta sekta- rzucił, nagle zdenerwowany.
- To było coś w stylu...Aliquam Summo**. Chyba. Nigdy nie byłam dobra z łaciny...
- Muszę iść- przerwał jej Chaffey. I wyszedł szybkim krokiem.
Nie po raz pierwszy Josephine żałowała, że, ograniczona ramami obrazu, nie może za kimś pobiec.
Może tylko czekać.


~~~~~~
*"Vitrum Muros" (z łac.)- "Szklane Ściany"
**"aliquam summo" (z łac.)- "Stowarzyszenie Najwyższych"

Witajcie! Długo się nie widzieliśmy, jednak brak czasu i nauka skutecznie blokowały dopływ weny. A potem (hurra!) wakacje i (nie hurra!) dwutygodniowa kuracja mojej zbolałej weny, która bardzo ucierpiała podczas roku szkolnego. Rozdział bez sprawdzania, niedługo postaram się popoprawiać. Mam nadzieję, że nie zrobiłam żadnej wyrwy w fabule, bo, szczerze mówiąc, wymyśliłam ją sobie całkiem rozwiniętą i muszę teraz uważać, w którą stronę idę ;) samo łączenie daty urodzin Jo z życiem królowej było nie lada wyzwaniem.
Pamiętajcie! 
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Pozdrawiamy,
Spektra i jej kapryśna wena (nazwałam ją Borys)

wtorek, 1 lipca 2014

Szablon

Jak widzicie, mój szablon nie ma się za dobrze. Próbowałam i próbowałam go poprawić, ale niestety nie mam do tego głowy. Oczywiście wiem, że w blogu nie chodzi o piękny szablon, bo nie szata zdobi człowieka, jednak gdyby ktoś z Was miał umiejętności w tym kierunku lub znał jakąś miłą szabloniarkę/szabloniarza chętnego do tego typu przedsięwzięć, niech napisze pod adres spektra.meron@gmail.com :)
pozdrawiam,
Spektra

wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział I

Wojna była dla niej ciężkim przeżyciem. Cudem uniknęła spłonięcia. Może i więc nie ucierpiała fizycznie, ale nie oznaczało to wcale, że w jej umyśle nie pozostały okropne sceny walki, która toczyła się tu tak niedawno. Teraz jednak byli bezpieczni. Podobno. A co, gdyby...?
Josephine przybrała zamyślony wyraz twarzy i oparła się o pozłacaną ramę. Co by było, gdyby śmierciożercy powrócili? Gdyby zniszczyli ten obraz? Może gdyby umarła na dobre, nie byłaby już taka samotna? Nieświadomie dziewczyna uroniła kilka błyszczących łez. Gdy zauważyła, że płacze, jej blada twarz zaróżowiła się ze złości na samą siebie, a drobne usta zaczęły niebezpiecznie drżeć. Stan ten minął jednak już po paru sekundach, ponieważ Josephine usłyszała narastający gwar rozmów. Wiedziała, że zaraz przejdą tędy uczniowie. Może tym razem…ktoś na nią spojrzy...
Poprawiła długie, kasztanowe loki, wygładziła błękitną suknię i wyprostowała się. Nadała twarzy sympatyczny wyraz. Spróbowała się uśmiechnąć. Mimo, że nie miała przy sobie lustra, wiedziała, że na jej twarzy gości teraz grymas w niczym nieprzypominający uśmiechu. Natychmiast opuściła kąciki ust i pozostała przy minie, która wydawała jej się odpowiednia i zachęcająca.
Po minucie radośni uczniowie wkroczyli na czwarte piętro. Pierwsze szły piękne szósto- i siódmoklasistki, za nimi ciągnęły się kolejki adoratorów. Następne szły zwykłe dziewczyny, zazwyczaj z przyjaciółkami pod rękę. Niektóre z tych ostatnich patrzyły z zazdrością na plecy zakochanych chłopaków, inne zaś nie zwracały uwagi na to, co dzieje się przed nimi i szły pogrążone w rozmowie.
Nikt jednak nawet nie zerknął na ścianę z jednym obrazem. Josephine poczuła pieczenie pod powiekami. Znowu się zawiodła. Codziennie tak było, dlaczego dzisiaj miałoby być inaczej? Łzy rozmazały jej obraz przed oczami, ale ona nie przejmowała się. Usiadła na ławeczce, zakryła oczy dłońmi w białych rękawiczkach i rozpłakała się. Pozwoliła całej nadziei ulecieć razem z jej płaczem; w jej łzach spływały resztki jej wytrwałości, którą pielęgnowała w sobie przez wiele lat. Szloch wyrwał jej się z piersi, po czym wstrząsnął nią całą. Rozpacz zaczęła rozszarpywać jej duszę na drobne kawałeczki, których ona już nigdy nie da rady pozbierać, a jej serce zacisnęło się z żalu. Bez sił zsunęła się z ławeczki i upadła na kolana. Wstrząsały nią dreszcze, a ona szlochała głośniej niż kiedykolwiek. Nie próbowała się uspokoić. Chciała umrzeć. Życie bez nadziei ani nikogo obok nie miało dla niej sensu.
Nagle Josephine usłyszała czyjś zduszony okrzyk. Opuściła ręce i pustym wzrokiem spojrzała przed siebie, po czym aż zamarła: na jej portret patrzył się chłopak. Miał włosy koloru piasku i cudowne brązowe oczy, które teraz patrzyły na nią ze zmieszaniem. Ona również spojrzała na niego zawstydzona. Otarła łzy rękawem i podniosła się z ziemi.
W jej ciało wstąpiły nowe siły, a także nadzieja. Kilka razy odetchnęła głęboko ułożyła sobie loki.
Chłopak patrzył w jej stronę z nieco dziwnym wyrazem twarzy. Jego brwi były zmarszczone, a usta rozchyliły się lekko odsłaniając białe zęby.
-Co się stało?-zapytała, próbując zabrzmieć przyjaźnie. Gdy chłopak nie odpowiedział, znowu spróbowała zagadać:
-Nazywam się Josephine Temple. Miło mi, że pytasz- złapała się na mimowolnym dodaniu goryczy do swojego głosu.
Chłopak spojrzał na nią lekko zaskoczony.
-Morgan Chaffey-odparł.
-Nie powinieneś być na lekcjach?
Morgan się zawahał.
-Okienko-powiedział po chwili.
-Kłamiesz-stwierdziła Josephine.
-No dobrze…- chłopak potarł dłonią kark, zmieszany.- Nie chciało mi się iść na eliksiry.
W oczach dziewczyny błysnęło zrozumienie. Sama podczas nauki w Hogwarcie nienawidziła tego przedmiotu, a mimo, że nikt z nią nie rozmawiał, zdążyła nasłuchać się plotek o okropnym nowym nauczycielu, profesorze Gravesie.
-Z którego domu jesteś?-zapytała.
-Ravenclaw, siódmy rok.
Oczy Josephine otworzyły się szerzej.
-To tak jak ja…- zawiesiła głos i zakryła usta ręką, jakby chciała cofnąć swoje słowa.
-Co tak jak ty? Nie mów mi, że miałaś osiemnaście lat, kiedy cię tu…- Chaffey zastanowił się chwilę.-Kiedy cię tu powieszono. Wyglądasz na piętnastkę.

-Nadal mam osiemnaście lat-odpowiedziała dziewczyna smutnym głosem.-I miałam tyle samo, kiedy w 1740roku… zaczarowano mnie i powieszono na tej właśnie ścianie.

~~~~~~

Witajcie!
Oto mój pierwszy rozdział. Długo zajęło mi jego napisanie, ponieważ, szczerze mówiąc, dłuuuugo szukałam imienia dla Morgana. Naprawdę. I nagle obejrzałam film z Morganem Freemanem... cóż, widzicie, jak się to skończyło ;)

poniedziałek, 24 marca 2014

Prolog

Ludzie starzeją się.
Chorują. 
Umierają. 
Jednym słowem: odchodzą. 
A ona zostaje. Uwięziona w ramie nieśmiertelności jak w klatce. 
Samotna. Nikt nie słyszy jej wołania, płaczu, jej próśb o rozmowę i ratunek. 
Zdesperowanych ludzi nikt nigdy nie zauważa. 
Nikt nie widzi ludzi, których powinien widzieć. 
Mimo, że nocami krzyczała z bólu i rozpaczy, nikt nigdy tego nie usłyszał. 
Albo po prostu nikt nie zwrócił na to uwagi.
Większość zwariowałaby na jej miejscu, ale ona czekała. 
I miała nadzieję, że pewnego dnia ktoś zwróci uwagę na stary, trochę podniszczony portret Josephine Temple wiszący na czwartym piętrze w Hogwarcie. 
Czekała na ten dzień.
Z niecierpliwością.

***

Witam :) Prolog może wydawać się trochę dziwny, ale obiecuję, że wszystko wyjaśnię w następnych rozdziałach. Tak więc jeszcze sprawy bardziej formalne:
1. Jest to FANFICTION dotyczące książki Harry Potter, co oznacza, że większość postaci w niej opisanych należy do pani J.K.Rowling (postaci stworzone przeze mnie postacie zostaną specjalnie oznaczone; pochwalę się, że Josephine Temple jest taką właśnie postacią- moim wymysłem)
2. Postanowiłam (przyznaję się bez bicia, że zrobiłam to na swoją korzyść) troszeczkę zmienić detale książek. Tak więc tutaj:
- Fred żyje (nie mogłam się powstrzymać; mam słabość do bliźniaków Weasley)
- Snape żyje (jak mogłabym zostawić go martwego) 
- Jako, że siódmy rok był trochę nietypowy, wszyscy wracają do Hogwartu na powtórzenie tej klasy
- Dumbledore jest duchem
- McGonagall została dyrektorką
3. Przez opowiadanie będą przewijać się też różne pairingi ;) a jakże! Jednak będą to tylko wątki poboczne, więc nie oczekujcie od nich zbyt wiele ;) Proszę też o KOMENTARZE, bo choć to może być tylko jedno zdanie, to naprawdę motywuje do działania :)
I to chyba na tyle... 
Mam nadzieję, że w choćby małym stopniu podoba Wam się mój (oby oryginalny) pomysł,
Spektra :)