POSTY

Kolejny rozdział dodam w okresie 18-25 lipca. Albo wcześniej. Zależy od Borysa.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział I

Wojna była dla niej ciężkim przeżyciem. Cudem uniknęła spłonięcia. Może i więc nie ucierpiała fizycznie, ale nie oznaczało to wcale, że w jej umyśle nie pozostały okropne sceny walki, która toczyła się tu tak niedawno. Teraz jednak byli bezpieczni. Podobno. A co, gdyby...?
Josephine przybrała zamyślony wyraz twarzy i oparła się o pozłacaną ramę. Co by było, gdyby śmierciożercy powrócili? Gdyby zniszczyli ten obraz? Może gdyby umarła na dobre, nie byłaby już taka samotna? Nieświadomie dziewczyna uroniła kilka błyszczących łez. Gdy zauważyła, że płacze, jej blada twarz zaróżowiła się ze złości na samą siebie, a drobne usta zaczęły niebezpiecznie drżeć. Stan ten minął jednak już po paru sekundach, ponieważ Josephine usłyszała narastający gwar rozmów. Wiedziała, że zaraz przejdą tędy uczniowie. Może tym razem…ktoś na nią spojrzy...
Poprawiła długie, kasztanowe loki, wygładziła błękitną suknię i wyprostowała się. Nadała twarzy sympatyczny wyraz. Spróbowała się uśmiechnąć. Mimo, że nie miała przy sobie lustra, wiedziała, że na jej twarzy gości teraz grymas w niczym nieprzypominający uśmiechu. Natychmiast opuściła kąciki ust i pozostała przy minie, która wydawała jej się odpowiednia i zachęcająca.
Po minucie radośni uczniowie wkroczyli na czwarte piętro. Pierwsze szły piękne szósto- i siódmoklasistki, za nimi ciągnęły się kolejki adoratorów. Następne szły zwykłe dziewczyny, zazwyczaj z przyjaciółkami pod rękę. Niektóre z tych ostatnich patrzyły z zazdrością na plecy zakochanych chłopaków, inne zaś nie zwracały uwagi na to, co dzieje się przed nimi i szły pogrążone w rozmowie.
Nikt jednak nawet nie zerknął na ścianę z jednym obrazem. Josephine poczuła pieczenie pod powiekami. Znowu się zawiodła. Codziennie tak było, dlaczego dzisiaj miałoby być inaczej? Łzy rozmazały jej obraz przed oczami, ale ona nie przejmowała się. Usiadła na ławeczce, zakryła oczy dłońmi w białych rękawiczkach i rozpłakała się. Pozwoliła całej nadziei ulecieć razem z jej płaczem; w jej łzach spływały resztki jej wytrwałości, którą pielęgnowała w sobie przez wiele lat. Szloch wyrwał jej się z piersi, po czym wstrząsnął nią całą. Rozpacz zaczęła rozszarpywać jej duszę na drobne kawałeczki, których ona już nigdy nie da rady pozbierać, a jej serce zacisnęło się z żalu. Bez sił zsunęła się z ławeczki i upadła na kolana. Wstrząsały nią dreszcze, a ona szlochała głośniej niż kiedykolwiek. Nie próbowała się uspokoić. Chciała umrzeć. Życie bez nadziei ani nikogo obok nie miało dla niej sensu.
Nagle Josephine usłyszała czyjś zduszony okrzyk. Opuściła ręce i pustym wzrokiem spojrzała przed siebie, po czym aż zamarła: na jej portret patrzył się chłopak. Miał włosy koloru piasku i cudowne brązowe oczy, które teraz patrzyły na nią ze zmieszaniem. Ona również spojrzała na niego zawstydzona. Otarła łzy rękawem i podniosła się z ziemi.
W jej ciało wstąpiły nowe siły, a także nadzieja. Kilka razy odetchnęła głęboko ułożyła sobie loki.
Chłopak patrzył w jej stronę z nieco dziwnym wyrazem twarzy. Jego brwi były zmarszczone, a usta rozchyliły się lekko odsłaniając białe zęby.
-Co się stało?-zapytała, próbując zabrzmieć przyjaźnie. Gdy chłopak nie odpowiedział, znowu spróbowała zagadać:
-Nazywam się Josephine Temple. Miło mi, że pytasz- złapała się na mimowolnym dodaniu goryczy do swojego głosu.
Chłopak spojrzał na nią lekko zaskoczony.
-Morgan Chaffey-odparł.
-Nie powinieneś być na lekcjach?
Morgan się zawahał.
-Okienko-powiedział po chwili.
-Kłamiesz-stwierdziła Josephine.
-No dobrze…- chłopak potarł dłonią kark, zmieszany.- Nie chciało mi się iść na eliksiry.
W oczach dziewczyny błysnęło zrozumienie. Sama podczas nauki w Hogwarcie nienawidziła tego przedmiotu, a mimo, że nikt z nią nie rozmawiał, zdążyła nasłuchać się plotek o okropnym nowym nauczycielu, profesorze Gravesie.
-Z którego domu jesteś?-zapytała.
-Ravenclaw, siódmy rok.
Oczy Josephine otworzyły się szerzej.
-To tak jak ja…- zawiesiła głos i zakryła usta ręką, jakby chciała cofnąć swoje słowa.
-Co tak jak ty? Nie mów mi, że miałaś osiemnaście lat, kiedy cię tu…- Chaffey zastanowił się chwilę.-Kiedy cię tu powieszono. Wyglądasz na piętnastkę.

-Nadal mam osiemnaście lat-odpowiedziała dziewczyna smutnym głosem.-I miałam tyle samo, kiedy w 1740roku… zaczarowano mnie i powieszono na tej właśnie ścianie.

~~~~~~

Witajcie!
Oto mój pierwszy rozdział. Długo zajęło mi jego napisanie, ponieważ, szczerze mówiąc, dłuuuugo szukałam imienia dla Morgana. Naprawdę. I nagle obejrzałam film z Morganem Freemanem... cóż, widzicie, jak się to skończyło ;)