Wojna była dla niej ciężkim przeżyciem. Cudem uniknęła spłonięcia.
Może i więc nie ucierpiała fizycznie, ale nie oznaczało to wcale, że w jej
umyśle nie pozostały okropne sceny walki, która toczyła się tu tak niedawno.
Teraz jednak byli bezpieczni. Podobno. A co, gdyby...?
Josephine przybrała zamyślony wyraz twarzy i oparła się o
pozłacaną ramę. Co by było, gdyby śmierciożercy powrócili? Gdyby zniszczyli ten
obraz? Może gdyby umarła na dobre, nie byłaby już taka samotna? Nieświadomie
dziewczyna uroniła kilka błyszczących łez. Gdy zauważyła, że płacze, jej blada
twarz zaróżowiła się ze złości na samą siebie, a drobne usta zaczęły
niebezpiecznie drżeć. Stan ten minął jednak już po paru sekundach, ponieważ
Josephine usłyszała narastający gwar rozmów. Wiedziała, że zaraz przejdą tędy
uczniowie. Może tym razem…ktoś na nią spojrzy...
Poprawiła długie, kasztanowe loki, wygładziła błękitną suknię i
wyprostowała się. Nadała twarzy sympatyczny wyraz. Spróbowała się uśmiechnąć.
Mimo, że nie miała przy sobie lustra, wiedziała, że na jej twarzy gości teraz
grymas w niczym nieprzypominający uśmiechu. Natychmiast opuściła kąciki ust i
pozostała przy minie, która wydawała jej się odpowiednia i zachęcająca.
Po minucie radośni uczniowie wkroczyli na czwarte piętro. Pierwsze
szły piękne szósto- i siódmoklasistki, za nimi ciągnęły się kolejki adoratorów.
Następne szły zwykłe dziewczyny, zazwyczaj z przyjaciółkami pod rękę. Niektóre
z tych ostatnich patrzyły z zazdrością na plecy zakochanych chłopaków, inne zaś
nie zwracały uwagi na to, co dzieje się przed nimi i szły pogrążone w rozmowie.
Nikt jednak nawet nie zerknął na ścianę z jednym
obrazem. Josephine poczuła pieczenie pod powiekami. Znowu się zawiodła.
Codziennie tak było, dlaczego dzisiaj miałoby być inaczej? Łzy rozmazały jej
obraz przed oczami, ale ona nie przejmowała się. Usiadła na ławeczce, zakryła
oczy dłońmi w białych rękawiczkach i rozpłakała się. Pozwoliła całej nadziei
ulecieć razem z jej płaczem; w jej łzach spływały resztki jej wytrwałości,
którą pielęgnowała w sobie przez wiele lat. Szloch wyrwał jej się z piersi, po
czym wstrząsnął nią całą. Rozpacz zaczęła rozszarpywać jej duszę na drobne
kawałeczki, których ona już nigdy nie da rady pozbierać, a jej serce zacisnęło
się z żalu. Bez sił zsunęła się z ławeczki i upadła na kolana. Wstrząsały nią
dreszcze, a ona szlochała głośniej niż kiedykolwiek. Nie próbowała się
uspokoić. Chciała umrzeć. Życie bez nadziei ani nikogo obok nie miało dla niej
sensu.
Nagle Josephine usłyszała czyjś zduszony okrzyk. Opuściła ręce i
pustym wzrokiem spojrzała przed siebie, po czym aż zamarła: na jej portret
patrzył się chłopak. Miał włosy koloru piasku i cudowne brązowe oczy, które
teraz patrzyły na nią ze zmieszaniem. Ona również spojrzała na niego zawstydzona.
Otarła łzy rękawem i podniosła się z ziemi.
W jej ciało wstąpiły nowe siły, a także nadzieja. Kilka razy
odetchnęła głęboko ułożyła sobie loki.
Chłopak patrzył w jej stronę z nieco dziwnym wyrazem twarzy. Jego
brwi były zmarszczone, a usta rozchyliły się lekko odsłaniając białe zęby.
-Co się stało?-zapytała, próbując zabrzmieć przyjaźnie. Gdy
chłopak nie odpowiedział, znowu spróbowała zagadać:
-Nazywam się Josephine Temple. Miło mi, że pytasz- złapała się na
mimowolnym dodaniu goryczy do swojego głosu.
Chłopak spojrzał na nią lekko zaskoczony.
-Morgan Chaffey-odparł.
-Nie powinieneś być na lekcjach?
Morgan się zawahał.
-Okienko-powiedział po chwili.
-Kłamiesz-stwierdziła Josephine.
-No dobrze…- chłopak potarł dłonią kark, zmieszany.- Nie chciało
mi się iść na eliksiry.
W oczach dziewczyny błysnęło zrozumienie. Sama podczas nauki w
Hogwarcie nienawidziła tego przedmiotu, a mimo, że nikt z nią nie rozmawiał,
zdążyła nasłuchać się plotek o okropnym nowym nauczycielu, profesorze Gravesie.
-Z którego domu jesteś?-zapytała.
-Ravenclaw, siódmy rok.
Oczy Josephine otworzyły się szerzej.
-To tak jak ja…- zawiesiła głos i zakryła usta ręką, jakby chciała
cofnąć swoje słowa.
-Co tak jak ty? Nie mów mi, że miałaś osiemnaście lat, kiedy cię
tu…- Chaffey zastanowił się chwilę.-Kiedy cię tu powieszono. Wyglądasz na
piętnastkę.
-Nadal mam osiemnaście lat-odpowiedziała dziewczyna smutnym
głosem.-I miałam tyle samo, kiedy w 1740roku… zaczarowano mnie i powieszono na
tej właśnie ścianie.
~~~~~~
Witajcie!
Oto mój pierwszy rozdział. Długo zajęło mi jego napisanie, ponieważ, szczerze mówiąc, dłuuuugo szukałam imienia dla Morgana. Naprawdę. I nagle obejrzałam film z Morganem Freemanem... cóż, widzicie, jak się to skończyło ;)
Mam nadzieję, że moje wypociny są zrozumiałe, a może nawet komuś się spodobają